Zaiste Jarosław Gowin jest polski, arcypolski wręcz. W innym kraju, w innym narodzie ten, który przerżnął tak dotkliwie pogrążony byłby w niesławie. W Polszcze zaś to bohater. Niech ten co go pokonał tłumaczy się, że nie dość pokonał. Niech Gowin pokazuje swoje rany, które Tusk (zły car Tusk) mu zadał w nierównej walce. Spotkania z Gowinem odbywały się jak tajne komplety, lotne uniwersytety, prześladowane przez Partyjne (Partyjne, powtarzam!) władze.
Ale i tak bohater nie dał się. Nie skapitulował. Walczył w nierównej walce. Co z tego, że od początku było wiadomo, że przegra. Przegrał (czyli wygrał). Ale jak długo się bronił! Dłużej niż Francja! Znaczy zdobył głosów tyle, że nikt się nie spodziewał. I co z tego, że 4 razy mniej niż rywal. Ale jaki opór wobec Tuska (cara Tuska) wzbudził. Że ledwie jedna trzecia wszystkich członków PO zagłosowała na rządzącego (a więc siłą rzeczy Polakom obcego) premiera. Toż to sukces ogromny jest! Może i Gowin przesadnie dużo (bo 4 tysiące) powstańców (pardon, zwolenników) nie zmobilizował, ale jak wroga pognębił! Ile mu kłopotów przysporzył, ile krwi napsuł!
Dlatego niezależnie od oficjalnych (a więc z gruntu podejrzanych) wyników, to Gowina należy obwołać prawdziwym zwycięzcą. To on wieniec laurowy na skroni oraz rękę na temblaku może z dumą nosić.
Przegrał, czyli wygrał. Moralnie, czyli faktycznie.