Pomysł na unijną politykę eurosceptyków spod znaku Kaczyńskiego, Ziobry i Gowina jest jeden: to polityka niegrzecznego dziecka w klasie. Wymuszanie decyzji poprzez szantaż. Kiedy wszyscy chcą iść na spacer, Polska będzie darła się w kącie, aż wszyscy zmęczeni i zniecierpliwieni jej wreszcie ustąpią.
Jarosław Gowin w estetycznie wysmakowanym spocie „Tęcza” wzywa do oporu przeciwko związkom partnerskim, które prowadzić w przyszłości będą do „adopcji dzieci”, a która to zaraza może nadejść do Polski z Unii. W tym samym spocie Jarosław Gowin, wówczas jeszcze minister sprawiedliwości, sam przyznaje, że Unia Europejska nie reguluje kwestii związków partnerskich. Dlaczego zatem używa tego argumentu w kampanii do Parlamentu Europejskiego? Dlaczego jedzie do niego bronić polskich wartości, skoro nikt ich nie atakuje?
Najprawdopodobniej uważa, że wyborcy tej niekonsekwencji nie zauważą. Że dadzą się nabrać. Że skoro w Europie Zachodniej postępuje liberalizacja obyczajowa, to Unia musi mieć coś z nią wspólnego, a Polska Razem Gowina postawi jej tamę z autentycznie polskich wartości, w których na związki partnerskie, tęcze, geje i tym podobne wynaturzenia miejsca być nie może.
Nieistniejące zagrożenia zawsze były dobrym motorem kampanii politycznej, a zwłaszcza kampanii antyeuropejskiej. Nie da się przeczyć powszechnemu doświadczeniu. Dlatego każda kampania antyeuropejska w Polsce musi mieć za materię mity. 10 lat temu straszono nas wykupem ziemi przez obcokrajowców (Unia jako druga Hakata). Co się stało z tamtym sprzeciwem? Negatywnie zweryfikowała go rzeczywistość. Dziś wielu rolników mówi: Unio, wykup!
Skoro bilans członkostwa w Unii wypada dla Polaków zdecydowanie na plus, trzeba ich porządnie przestraszyć. A czy może być coś straszniejszego dla porządnego sarmaty od (oczywiście seksualnie wyuzdanego) geja?
Eurosceptycy są w rozkroku. Chcą od Unii wymagać, ale jednocześnie trzymać ją na dystans od naszych krajowych spraw. W jaki sposób chcą z Unii zrobić wygodne narzędzie realizacji polskich interesów? Czy faktycznie wierzą w to, że to Polska będzie dyrygować europejskim koncertem mocarstw? Nie ma znaczenia, czy są oni skrajnie cyniczni, czy skrajnie naiwni, dość, by byli dla polskich interesów, których tak obiecują bronić, skrajnie szkodliwi – gdyby potrafili być skuteczni.
Pomysł na unijną politykę eurosceptyków spod znaku Kaczyńskiego, Ziobry i Gowina jest jeden: to polityka niegrzecznego dziecka w klasie. Wymuszanie decyzji poprzez szantaż. Kiedy wszyscy chcą iść na spacer, Polska będzie darła się w kącie, aż wszyscy zmęczeni i zniecierpliwieni jej wreszcie ustąpią. Taka taktyka może przynieść efekty raz czy drugi, problem polega na tym, że w sytuacji, kiedy poszczególne decyzje wymagają porozumienia i dobrej woli partnerów, trudno oczekiwać, że wszyscy będą w nieskończoność tę naburmuszoną Polskę hołubić, wspierać i zapraszać do wspólnych przedsięwzięć. Kiedyś ją w tym kącie po prostu zostawią.
I wtedy wreszcie tęcza zaświeci nam na biało-czerwono.