Nie można nigdy zrobić drugi raz pierwszego wrażenia. Jednak to, co Magdalenie Ogórek się udało, to zostanie pierwszoplanową gwiazdą polskich mediów po 12 minutowej recytacji do kamery. Wystawia to dwuznaczne świadectwo, zarówno polskim mediom, jak i polskiej polityce. Przy okazji ujawniło się jak silnie nasza kultura, a nawet polski feminizm, podszyte są seksizmem i uprzedzeniami wobec atrakcyjnych kobiet.
Trudno wyobrazić mi sobie, żeby ktokolwiek wypadł dobrze w takiej roli – człowieka znikąd, ogłaszającego swój start w dniu śmierci historycznego lidera lewicy. Tak się po prostu nie robi, uwłacza to wyborcom i urzędowi prezydenta. Elementarny szacunek wymaga, żeby choć udawać, że stanowisko to traktuje się poważnie. Polityczny debiut Ogórek w roli kandydatki na prezydenta wyglądał skrajnie niepoważnie. Sojusz udowodnił wszystkim wątpiącym, że nie ma dziś polityka formatu prezydenckiego.
Nie mam pretensji do Ogórek, że brak jej politycznego doświadczenia. Gdyby od 10 lat udzielała się w partyjnej młodzieżówce byłoby to wyłącznie gwarancją jej oportunizmu. To co razi w wystawieniu jej na prezydenta to nawet nie fakt, że jest młoda i brak jej doświadczenia, ale to, że w żaden sposób nie zadbała o to, żeby stać się rzeczniczką programu, do którego próbuje przekonywać. Gdyby dała się poznać jako liderka pokoleniowej zmiany, stałby za nią jakiś ruch, intelektualny ferment, wówczas jej poparcie przez SLD byłoby wyciągnięciem ręki do pokolenia, które płaci wprawdzie polityczne rachunki, ale w polityce nie uczestniczy. Kiedy kandydatka niczego – nie w sensie swojego dorobku, ale w oczach publiczności – sobą nie reprezentuje wówczas wygląda na to, że schodząca ze sceny partia starców wykorzystuje młodą kobietę po to, żeby poprawić sobie nieco wizerunek przed nieuchronnym końcem. Jednak w ostatecznym rozrachunku to Ogórek może być górą.
Przy całym „hejcie” na nią wylanym, nie jest powiedziane, że wynik Ogórek musi być gorszy niż jej mentora i poprzedniego kandydata SLD na prezydenta, Grzegorza Napieralskiego, którego jedyną kompetencją była kariera w partyjnym aparacie. Sukces kandydatki SLD zależeć będzie od tego czy będzie potrafiła wyemancypować się spod toksycznego wpływu partii i znajdzie własny – świeży i autentyczny język, który trafi do pokolenia swoich rówieśników i tych wszystkich, którzy dziś w polityce nie widzą dla siebie miejsca.
Byłoby niedobrze, gdyby utrwaliło się przekonanie, że uczestnictwo młodych w polityce musi przypominać desant Magdy Ogórek. Tym bardziej, że potrzebujemy setek takich jak ona. Nie będzie to specjalnie trudne, jest wiele osób w jej wieku o podobnych albo większych kompetencjach. Tacy ludzie są potrzebni w polityce, ale nie jako kandydaci na prezydenta – jeszcze – ale też nie jako „teczkowi”. Powinni być liderami projektów, spraw, które są dla nich ważne, na których się znają i w ten sposób trafiać do polityki. Problem w tym, że polityka taka jaka jest dzisiaj – antyintelektualna, dworska i niepoważna jest na nich całkowicie zamknięta.
Najważniejszym pytaniem związanym ze startem Magdaleny Ogórek jest: czy jej start w wyborach będzie z punktu widzenia zaangażowania pokolenia 30 latków niedoskonałym, ale interesującym otwarciem, czy też kompromitacją?
Polska potrzebuje zmiany pokoleniowej. Ci, którzy dziś są w polityce gwarantują, co w zasadzie nie mieści się w głowie, że będzie to radykalna zmiana na gorsze.