Tak zwanych obrońców krzyża, zwolenników spiskowych teorii o zamachu w Smoleńsku i ich politycznych mocodawców trzeba w imię przywrócenia elementarnej racjonalności polskiemu życiu publicznemu – politycznie, zniszczyć.
Od wyborów prezydenckich Polska budzi się i kładzie spać pod krzyżem. Krakowskie Przedmieście stało się miejscem przepychanek tych „z Zakąsek” i tych „spod krzyża”. Dobrze, że kancelaria prezydenta odważyła się wreszcie na przeniesienie krzyża do kaplicy , jednak decyzja ta zapadła o wiele tygodni za późno, a wcześniejsza zakończona fiaskiem próba skompromitowała urząd prezydenta i umywający ręce od sprawy Kościół.
Obrońców krzyża, nielicznych przecież, nie można było zignorować jak im podobne grupki radykałów tyle razy wcześniej, ponieważ do czynienia mamy z całą formacją, której warunkiem istnienia jest logika spisków i podejrzeń, a której centrum znajduje się na Nowogrodzkiej w siedzibie Prawa i Sprawiedliwości. Dzięki jej przywódcy, w głównym nurcie polskiej polityki znalazły się wątki, które wcześniej znaliśmy co najwyżej z późnonocnych audycji Radia Maryja, czy programów skrajnie prawicowych kanapowych partyjek.
Jarosław Kaczyński postanowił wciągnąć w osobistą vendettę swoją formację i wyborców. Zaabsorbował nią na wiele dni całą Polskę, niszcząc w zarodku nieśmiałe symptomy powrotu do absolutnego minimum racjonalności w polskiej polityce. Wszystko wskazuje na to, że dopiero teraz dał upust swoim prawdziwym emocjom, tak usilnie powstrzymywanym podczas kampanii prezydenckiej. Lansowanie umiarkowania z kampanii wyborczej stało się zdradą, oskarżenie może paść na każdego. Jeśli ktoś nie podziela zdania prezesa, że należy wszem i wobec głosić winę rządu Tuska za katastrofę w Smoleńsku, a Lecha Kaczyńskiego uznać za męczennika zbrodniczej III RP jest podejrzany o kolaborację z wrogiem i chęć wysłania prezesa „do Sulejówka”. Kaczyński zachowuje się jak kapitan, który strzela do każdego członka załogi, który próbuje zwrócić mu uwagę, że okręt, którym płyną tonie.
Rozważania komentatorów czy Kaczyński powodowany jest osobistą urazą, czy kieruje nim polityczny cynizm nakazujący zwierać partyjne szeregi po kolejnej porażce są zupełnie pozbawione sensu. Znaczenie ma to co widać, słowa i czyny, prawdziwych pobudek działania polityka nie poznamy nigdy.
Zakaźne szaleństwo
Temat władcy, który utracił królestwo, a teraz szuka zemsty na zabójcach ukochanego brata, nawet za cenę wyrzeczenia się największej i jedynej namiętności czyli władzy jest iście szekspirowski. Cóż kiedy w polskim wydaniu przypomina skrzyżowanie farsy z operetką w obsadzie z „Kiepskich”. To nawet nie jest prawdziwa wojna, w której pokonuje się przeciwnika i następnie zasiada na tronie. Kulami na tej wojnie jest bełkot wciskający się wbrew naszej woli do uszu, zatruwający myśli, obezwładniający wolę. Bełkot przed którym nie ma ucieczki, bo każdego kto próbując używać racjonalnych argumentów wchodzi z nim w spór obezwładnia poczucie niemocy, zaczyna międlić w kółko te same argumenty, gonić własny ogon. Kaczyński porwał swoich zwolenników, a z nimi cały kraj w dziki chocholi taniec – bez końca, bez celu i bez sensu.
Czy można prowadzić dialog z ludźmi oskarżającymi rząd RP o spowodowanie katastrofy, w której zginął polski prezydent wraz z czołowymi przedstawicielami państwa? Czy można traktować jak partnerów tych, którzy uważają wmurowanie tablicy w ścianę Pałacu Namiestnikowskiego i wcześniejsze próby przeniesienia krzyża do Kościoła św. Anny za żydowski spisek? Czy można z powagą wysłuchiwać kolejnych komunikatów szefa zespołu ds. „zbadania” przyczyn katastrofy smoleńskiej Antoniego Macierewicza (po co w ogóle cokolwiek „badać” skoro prezes PiS obwieścił kto ponosi polityczną i moralną odpowiedzialność za tę katastrofę)?
Nie, nie można. Są granice za którymi czai się tylko szaleństwo, próba potraktowania go na serio oznacza, że samemu zaczyna się w nim pogrążać (jak polska prokuratura z całą powagą ogłaszająca ekspertyzy na temat „sztucznej mgły”). Nie można „Polsce spisków” odebrać prawa głoszenia tych wszystkich bzdur, w które wierzą. Szczęśliwie nie można, a w każdym razie nie powinno się go odbierać nikomu, dopóki nie nawołuje do przemocy. Należy jednak odebrać jej wszelkie znaczenie.
Wybór jest prosty – między ciągłym szantażem przez radykalną mniejszość a polityczną anihilacją PiSu w obecnym kształcie, wraz z jego przybudówkami w postaci „obrońców krzyża”. Leży to w interesie wszystkich, którym zależy na tym, żeby w Polsce walka polityczna, rzecz normalna w demokracji nie odbywała się pod dyktando krzykliwej grupy ludzi mających bardzo luźny kontakt z rzeczywistością. Nie jest to interes PO, SLD, „Krytyki Politycznej” czy „Liberté!”, to absolutny warunek sine qua non istnienia polityki jako takiej w Polsce. Polityka, która nie jest sprowadzona do teatru kukiełkowego potrzebna jest nam wszystkim, niezależnie od poglądów.
PiS blokuje dziś skutecznie scenę polityczną przed merytoryczną dyskusją, nie można rozliczać Platformy z rządów kiedy podstawowym interesem każdego, kto nie należy do zdeklarowanych fanatyków Kaczyńskiego jest utrzymanie go z dala od wszelkiej władzy. Trudno jest dyskutować o podwyżkach podatków czy kolejnym podejściu do komercjalizacji szpitali, kiedy trzeba ciągle mierzyć się z marszem płonących pochodni PiSu. Takie zwolnienie z odpowiedzialności jest bardzo wygodne dla rządzących. Realnie rozliczani są tylko z tego, czy skutecznie powstrzymują PiS przed powrotem do władzy, czyli czy utrzymują przewagę w sondażach, za co nagradzani są jeszcze wyższym poparciem. I tak koło się zamyka.
Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę
To przykre kiedy w stronę okupujących krzyż lecą wyzwiska, nie świadczy to najlepiej o kulturze osobistej tych, którzy przekraczają granicę między drwiną a zwykłym chamstwem. Jednak kto mieczem wojuje od miecza ginie. Dla głoszących wizje żydowskich, masońskich i platformerskich spisków wyrozumiałości być nie może. Jeśli sami brutalnie atakują muszą się liczyć z reakcją. I z takim właśnie „reakcyjnym liberalizmem” mamy do czynienia w wykonaniu „tych z Zakąsek”. Oni po prostu zaczęli oddawać. I to mocno. Stali się Palikotem do potęgi. I co najważniejsze, to oni mają przewagę. I to oni w ostatecznym rozrachunku wygrają. Procesja intronizująca Chrystusa to symbol Polski szczęśliwie odchodzącej do lamusa. Nie każdemu musi się podobać, że zastąpią ją rozkrzyczani, nieuznający żadnych tabu imprezowicze z modnych klubów, wzywający do uznania Ducha Świętego za „królewicza”, ale od tego procesu nie ma odwrotu.
Wprawdzie poza spontanicznym protestem – zgrywą nic więcej się nie wydarzyło, nie ma dalszego ciągu, agendy, organizacji, ale w przestrzeni publicznej ujawniła się nowa wrażliwość. Da wiatr w żagle odwołującym się do liberalizmu społecznego inicjatywom. Co najistotniejsze, okazało się, że żadna partia, żaden odłam Kościoła, nie reprezentuje wrażliwości ludzi „Polski anty-spiskowej” – „Polski europejskiej”. Jeśli ostatnie wydarzenia mają przynieść jakiś efekt trzeba znaleźć odpowiedni język, który pozwoli opisać rzeczywistość zgodnie z wartościami i oczekiwaniami tej części społeczeństwa. Wówczas jest szansa, że nie skończy się na pojedynczym zrywie, a głos tych, którym obce jest narodowe mitotwórstwo, którzy chcą sprawnego, niezaglądającego pod kołdrę państwa i przyszłość Polski widzą w silnej zjednoczonej Europie będzie wreszcie słyszalny, także przez polityków. Polska potrzebuje dziś pilnie frontu zdrowego rozsądku. Dopóki poruszamy się w sferze mitów, dopóki pozwalamy „Polsce spisków” decydować o tym jak wygląda debata publiczna, dopóty polityka rozumiana jako spór o realne interesy i wartości będzie niemożliwa.
Nieznacznie zmieniona wersja tego tekstu ukazała się w Gazecie Wyborczej 21 IX 2010
http://wyborcza.pl/1,75515,8405126,Czas_na_rozprawe_z__Polska_spiskow_.html