Ataollah Salehi, głównodowodzący irańskiej armii przestrzegł USA przed powrotem ich lotniskowca w rejon Zatoki Perskiej. „Islamska Republika Iranu nie będzie powtarzać swojego ostrzeżenia” – powiedział – według państwowej agencji informacyjnej IRNA. Na całym świecie te słowa wraz z groźbą pierwszego wiceprezydenta Iranu Reza Rahimiego o blokadzie strategicznej cieśniny Ormuz, o ile Iran zostanie obłożony embargiem na sprzedaż ropy w połączeniu z wielkimi manewrami irańskiej marynarki w Zatoce sprawiły, że w mediach na całym świecie zaczęto poważnie rozważać możliwość amerykańsko-irańskiej wojny. Profesor Jolanta Sierakowska-Dyndo ogłosiła już nawet jej początek na falach radia TOK FM, ponieważ jej zdaniem „Sankcje to też jest użycie siły, tyle że ekonomicznej. To jest taka sama wojna, jak klasyczna, militarna”.
Amerykańska unikalna pozycja na świecie zależy m.in. od tego, że Amerykanie dbają o zachowanie swobodnego handlu międzynarodowego, a ich marynarka nie pozwala na zakłócenie morskich szlaków komunikacyjnych. Dlatego nie mogą sobie pozwolić na okazanie słabości i zwycięstwo Iranu w retorycznej na razie „bitwie” o Ormuz.
Jednak mimo, że pozornie obie strony nie unikają konfrontacji, przynajmniej w chwili obecnej do otwartego konfliktu zbrojnego nie dojdzie. Przyczyn jest kilka. Po pierwsze blokada cieśniny przez Iran jest bardzo wątpliwa. Jak twierdzi Jonathan Rue z Institute for the Study of War Iran nie posiada takich militarnych możliwości. Nawet podczas wojny Irak – Iran mimo, że obie strony konfliktu utrudniały wprawdzie ruch tankowców przez cieśninę, nie zablokowały jej całkowicie. Jakakolwiek akcja np. zaminowania Ormuzu, szybko zostałaby odkryta i skontrowana przez USA posiadające znaczne siły w regionie (m.in. w Bahrajnie), co z racji różnicy potencjałów militarnych obu krajów dla Iranu skończyłoby się fatalnie. Stawianiu pól minowych nie sprzyja poza tym wyjątkowo silny prąd morski w cieśninie. Co najważniejsze to Iran najbardziej straciłby na takiej blokadzie. Poza niemożliwością dostarczenia własnej ropy do kontrahentów. Iran uniemożliwiłby sobie również import benzyny (brakuje mu własnych rafinerii, które mogłyby przetwarzać wystarczającą ilość ropy), co byłoby tragiczne w skutkach dla i tak będącego w trudnej sytuacji wewnętrznego rynku paliw – rząd wycofał ogromne dotacje do benzyny zastępując je dopłatami o równowartości 40 USD dla najbiedniejszych. Skokowy wzrost cen energii powoduje oczywiście podwyżki we wszystkich innych sektorach gospodarki. Kurs irańskiego riala w stosunku do dolara już spadł w ostatnich dniach do najniższego poziomu w historii.
Powyższa analiza wskazuje na to, że irańskie groźby pozostają póki to tylko groźbami, kierowanymi najprawdopodobniej na użytek wewnętrzny w ramach walki o władzę przed marcowymi wyborami parlamentarnymi. Obóz rządzący, kiedy brakuje wewnętrznego zagrożenia w postaci „Zielonego Ruchu”- reformiści zapowiadają bojkot wyborów – jest tym razem podzielony, co dało się zauważyć już przy ataku basidżich na brytyjską ambasadę i niespójne komunikaty wysyłane przez różnych przedstawicieli reżimu. Przeciwko grupie skupionej wokół prezydenta Ahmadineżada występują fundamentaliści, wcześniej będący jego bezpośrednim politycznym zapleczem. Za zaostrzenie kursu wobec Zachodu odpowiadają też narastające problemy ekonomiczne w związku z obowiązującymi już sankcjami oraz perspektywa nowych, jeszcze bardziej dotkliwych, które umożliwia podpisanie przez Obamę w ostatni dzień 2011 roku ustawy zakładającej sankcje ekonomiczne wobec krajów kupujących irańską ropę. Także sygnały wysyłane przez Iran są niejednoznaczne, prawdopodobnie chcąc grać na czas i opóźnić wejście sankcji w życie Teheran zapowiada, że jest gotów wrócić do stołu rozmawiać o swoim programie nuklearnym.
Ivan Eland z Independent Institute na łamach „Commentary” kwestionuje polityczną skuteczność sankcji ekonomicznych, które jego zdaniem powodują mobilizację mieszkańców wokół reżimu. Upadek czy to Związku Radzieckiego czy apartheidu w RPA odbył się przede wszystkim ze względu na czynniki wewnętrzne, a nie zewnętrzne. Sankcje od lat nałożone na Kubę nie przyniosły efektu i wielu polityków amerykańskich wzywa do ich zniesienia. Do tego nawet zmniejszający się eksport ropy z Iranu nie musi oznaczać spadku wpływów, o ile wrosną ceny z racji zmniejszenia się podaży oraz obaw związanych z zaostrzaniem się sytuacji w regionie.
Istnieje jednak możliwość, że konsekwentna postawa USA i Unii Europejskiej (o ile dołączy się do Amerykanów, do czego wzywał minister spraw zagranicznych Francji Alan Juppe) wymusi przynajmniej częściowe dostosowanie się krajów, które w innym wypadku żadnych dodatkowych sankcji by nie wsparły. Jak pisze „New York Times” do stycznia będzie wiadomo czy UE wsparła amerykańskie sankcje. W lutym, jak twierdzi Mark Dubowitz, dyrektor think tanku Foundation for Defense of Democracies, Departament Stanu ogłosi, które kraje dalej kupują ropę od Iranu i zdecyduje czy wprowadzić sankcje przeciwko nim. Do czerwca będzie wiadomo czy sankcje skutecznie ograniczyły one dochody Iranu ze sprzedaży ropy, jeśli nie to oznacza właściwie koniec drogi sankcji. Kiedy dyplomatyczne środki zawiodą pozostaje pogodzić się z nieuniknionym, czyli Iranem posiadającym bombę atomową, ewentualnie liczyć na zmiany w łonie reżimu lub jego obalenie, co dziś wydaje się nierealne. Podobnie jak pogodzenie się Izraela z faktem, że jego śmiertelny wróg dysponuje bronią jądrową. Wtedy zamiast dyplomatów przemówią bomby.